"JA, KAPITAN" (Recenzja)
Moją publikację chciałbym zadedykować kapitanowi Tadeuszowi
Wronie, wspaniałemu pilotowi, który ciężką pracą spełnił
swoje marzenia i 1 listopada 2011 roku po raz pierwszy w historii
szczęśliwie wylądował Boeingiem 767 bez wysuniętego podwozia.
Pół roku temu zapragnąłem jeszcze raz wrócić na pokład "Papy
Charliego" pilotowanego przez kpt.pilota Tadeusza Wronę. Bardzo
się ucieszyłem na wieść o premierze książki "Ja, kapitan".
Książkę przeczytałem bardzo szybko, gdyż jej treść jest lekka
i prosta w przekazie. Nasza lektura jest autobiografią, która
stanowi zbiór kilku bardzo miłych, ciekawych a czasem zabawnych
"lotniczych opowieści". W swojej książce kpt. Wrona z
pełnym entuzjazmem i charakterystyczną dla Niego precyzją opowiada
nam o: swojej rywalizacji z bratem, pierwszym spotkaniu z samolotem,
pierwszym locie, studiach, miłosnych uczuciach :) i trudach stanu
wojennego. Dla mnie fantastyczny jest wątek podróży młodego
Tadeusza Wrony do Londynu w kabinie pilotów samolotu Ił-62M! Wtedy
był to największy i najbardziej znany samolot wykorzystywany przez
PLL LOT. Nie potrafię sobie wyobrazić, co musiał czuć młody
chłopak, który marzył o lewym fotelu kapitana samolotu
pasażerskiego. Z resztą sam pobyt w Londynie był czymś
niezwykłym, tam Tadeusz Wrona mógł podziwiać nowoczesne maszyny
zachodnie na czele z Boengiem 747. Kapitan Wrona to niepowtarzalne
źródło inspiracji dla każdego marzyciela. Podczas czytania
książki najwięcej czasu wraz z naszym bohaterem spędziłem w
kokpicie szybowca. Użyłem takiego sforumołowania, gdyż podczas
czytania tej lektury wyobrażam sobie widoki z szybowca, wszystkie
przyrządy i rzecz jasna kapitana Wronę jako pilota. Od szybowców
wszystko się zaczęło i potem narodziło się kilka fajnych
historii, np. lądowanie "Krokusem" na wąskiej łące bez
wypuszczonego podwozia, rozbity łuk brwiowy w "Jantarze"
oraz warta "pani brygadzistki" przy szybowcu. Kapitan Wrona
bardzo ciepło wypowiada się w kontekście swoich instruktorów oraz
kolegów, co znakomicie o nim świadczy. Wiele przyjaźni
rozpoczętych na różnych szkoleniach przetrwało do dziś i każdy,
kto miał zaszczyt spotkać kpt. Wronę bardzo miło go wspomina. W
końcówce książki zawarte są wypowiedzi: pani Marzeny- żony kpt.
Wrony, braci Ryszarda i Kazimierza, mamy Ludwiki, kolegi Jerzego
Kolasińskiego, piosenkarki Magdy Steczkowskiej oraz pasażerki
Marioli Butruk, które potwierdzają moją opinię odnośnie
osobowości kpt. Wrony i jego bohaterskiego lądowania.
Wszystko to, co ma związek z osławionym lądowaniem "Papy
Charliego" zapisano na wzór dziennika pokładowego. Te
fragmenty występują między rozdziałami i są graficznie
wyodrębnione, to świetne udogodnienie dla czytelnika. Kapitan Wrona
przedstawia nam przebieg pamiętnego lotu oraz opisuje wszelkie
procedury, które ratują pilotów. Opisy wzbogacone są o daty,
wysokość lou, czas oraz różne uwagi. LOT 16 poprzedzony był
osobistą kontrolą Boeinga 767 dokonaną przez kpt Wronę. Ja także
zaznaczam, że tego dnia na lotnisku Newark "Papa Charlie"
nie miał żadnego wycieku! Kapitan Wrona oraz drugi pilot Jerzy
Szwarc wszelkimi możliwymi sposobami próbowali wypuścić te
cholerne podwozie, jednak los chciał inaczej. Sytuacja dla pilotów
była bardzo trudna, ponieważ nikt nigdy wcześniej nie lądował
Boeingiem 767 "na brzuchu". Koncepcja lądowania została
szczegółowo omówiona, a piloci musieli podjąć ostateczną
decyzję. Piana gaśnicza przygotowana na pasie startowym traciła
swoje właściwości, a zapas paliwa się kończył. Wszystko musiało
nastąpić z wielką dokładnością, gdyż piloci mieli tylko jedną
szansę podejścia do lądowania. Tego dnia ich sojusznikiem była
bardzo dobra pogoda oraz zawsze świetnie przygotowana obsługa
lotniska im. Fryderyka Chopina. Kapitan Wrona dopuszczał do siebie
różne myśli, ale cały czas samolot pozostawał pod kontrolą.
Przed lądowaniem kapitan Wrona podziękował za współpracę
drugiemu pilotowi, następnie podali sobie dłonie. Drobne
komplikacje zaczęły się po dotknięciu powierzchni pasa
startowego, gdyż olbrzymi Boeing poruszał się z dużą prędkością.
Samolot wyhamował dzięki włączeniu rewersu i uruchomieniu
odwracacza ciągu silników. Pilotów zaniepokoił pożar prawego
silnika, lecz został on później ugaszony. Wszystko zakończyło
się szczęśliwie!
Życie napisało piękną historię, lecz dwóch pierwszoplanowych
aktorów do momentu szczęśliwego lądowania systematycznie
przygotowywało się do udanego odegrania najważniejszej roli w
swoim dotychczasowym życiu. Kpt. Wrona poświęcił bardzo dużo, aby
spełnić swoje marzenia. Jego wieloletnia praca uratowała 230
ludzkich istnień, najważniejszy egzamin w życiu piloci zdali
wzorowo. Pisanie o tak wspaniałym człowieku to wielki zaszczyt dla
mnie. Myślę, że będzie mi kiedyś dane spotkać się z kpt. Wroną
i jeszcze raz wspomnieć ten niezwykły lot albo powspominać loty
Zlinami.
Dla wszystkich miłośników lotnictwa przesyłam lotnicze
pozdrowienia, a pilotom życzę takiej samej ilości startów i
lądowań :)
Komentarze
Prześlij komentarz